Jak zwykle w poniedziałki czeka mnie lekcja języka angielskiego z Maddison. Nienawidziłam tego królewskiego obnoszenia się. Ciągle tylko musiałam "zabiegać o swój dobry wizerunek" i "uczyć się pilnie pod okiem Maddison", ale po co u diaska była mi potrzebna nauka baletu? Miałam zostać królową, a nie artystką teatralną.
Od małego uczono mnie, że jestem lepsza od innych. Na szczęście resztki człowieczeństwa zachowała we mnie Beryl, tylko jej zawdzięczam to, jaka teraz jestem, czuwała nade mną już od najmłodszych lat.
Właśnie zaczynałyśmy kolejny temat z serii "jak zanudzić królewską córkę na śmierć", kiedy do sali wpadła jak wiatr moja przyjaciółka.
- Panienko von Sangsue, co to ma znaczyć? - zapytała z oburzeniem nauczycielka, odrywając wzrok od książki.
- Przykro mi Maddison, ale porywam ci teraz księżniczkę Perdite. - uśmiechnęła się szeroko. Na pewno każdy normalny potraktowałby to jako zniewagę i bark szacunku wobec starszej osoby, ale nie w przypadku Beryl. Zawsze taka sama - uśmiechnięta i lekceważąca.
Podeszła do mnie i już po chwili, ciągnięta przez przyjaciółkę wydostałam się z Sali Nauk. Cieszyłam się, że uwolniła mnie od dalszej męczarni, jaką wyprawiała mi Maddison, tylko nie do końca wiedziałam po co mnie stamtąd wyciągnęła. Pomyślałam, że może chce zabrać mnie na przechadzkę po ogrodach pałacowych. Były one na tyle duże, że żaden służący nie był w stanie nas w nich znaleźć. Wolałam jednak zapytać.
- Co się stało, że tak nagle po mnie przyszłaś?
- Nie wiesz, że damie nie wypada być ciekawską? - zaśmiała się jak dziecko. Wiedziała, że nienawidzę gdy ktoś wypomina mi jak powinna zachowywać się "księżniczka". - No dobra, dobra żartowałam. Nie pamiętasz, dzisiaj jest bal. Musisz poznać jakiegoś przystojniaka który zostanie twoim mężem. - zamachała teatralnie w górze rękami. Rzeczywiście, na śmierć o tym zapomniałam, a rano jeszcze przypominała mi o tym Rebecca.
- O nie! Już widzę tych wszystkich naburmuszonych księciulków, którzy próbują mi zaimponować swoim żałosnym tańcem i mówieniem o tym, czego to oni nie zrobili. - fuknęłam głośno. Nie cierpiałam tych bali. Ojciec, najchętniej urządzałby je codziennie. Czy on nie mógł zrozumieć tego, że ja nie chce wychodzić jeszcze za mąż.
- Och, na pewno nie będzie tak źle. Weź przykład ze mnie, ja znalazłam już swojego księcia. - jak zwykle gestykulowała, tym razem obejmując swoje ramiona i wywracając do góry oczami.
- Tylko zauważ, że ty masz 1500 lat, a ja dopiero 18. - odrzekłam, wzdychając ciężko. Czasem miałam ochotę stać się Beryl, była nieśmiertelna i jej rodzice nie nalegali, żeby w wieku 18 lat wychodziła za mąż. Wiem, wiem, ojciec i matka chcieli, żebym dobrze sprawowała funkcje królowej, a według ich przekonania nie mogło obyć się to bez porządnego mężczyzny.
W tej chwili przyjaciółka otworzyła przede mną drzwi do mojej komnaty. Po pokoju, jak zawsze, rozlewał się słodki zapach fioletowych róż, które co dzień mi przynoszono. Kochałam ten kolor, dlatego całe pomieszczenie było wykonane właśnie w tych kolorach. Po prawej stronie wielkiego, zasłanego jedwabną, fiołkową narzutą łoża stał parawan. Wisiały na nim dziesiątki pięknych, balowych sukien. Szkoda, że mogę je założyć tylko raz. Gdy pomyśle, że wiele kobiet z naszego królestwa dzień w dzień nosi te same suknie, kiedy ja codziennie zakładam inną, czasem nawet się przebierając.
Beryl podeszła do parawanu i zaczęła przeglądać suknie, oglądając je z każdej strony.
- Nie odmładzaj mnie, w tym roku kończę 1501 - odparła dumnie, nie odwracając się nawet w moją stronę. Wyciągnęła do mnie rękę w której trzymała białą suknie. Miała bufiaste rękawy, wykonana z kaszmiru, od pasa w dół przeplatana lekko niebieską koronką. Prezentowała się naprawdę dobrze, ale nie byłam co do niej przekonana.
Już po chwili wyłoniłam się zza parawanu, przeglądając się w lustrze stojącym naprzeciwko.
- To nie to. - pokręciła głową Beryl, tak, że aż większość jej falowanych, czarnych włosów zatrzęsła się wściekle. Sama też to zauważyłam, ale jak to ona mówiła: "Nawet jak nie mam racji, to i tak ją mam". Wolałam nie zadzierać z wampirzycą, nie chcę w tak młodym wieku zostać rozszarpana przez jej białe, lśniące kły. Aż sama myśl o tym mną wzdrygnęła.
Przymierzyłam jeszcze kilka ciekawych sukienek, lecz jak to często bywa, żadna nie była na mnie odpowiednia.
Na parawanie zostało zaledwie kilka sukienek, a ja nadal nie miałam wybranej tej jedynej. Właśnie przymierzałam mniej ciekawą sukienkę, ale jak się okazało, nie doceniłam jej w pełni.
- Wyglądasz w niej ślicznie! - wykrzyknęła entuzjastycznie Beryl klaszcząc w ręce. Przeglądając się w lustrze też spostrzegłam, że różni się od wszystkich pozostałych sukien. Niby taka skromna, ale mimo wszystko wyglądałam w niej świetnie. Moje krwistoczerwone włosy falami opadały na jej dekolt wycięty w "V". Żółta suknia słała się za mną na podłodze, tworząc słoneczne okręgi. Przepasana była pięknym, żółtym płótnem, ozdabianym diamentami. Rękawy był najpiękniejsze z całej kreacji, opadały falami na ręce, odsłaniając moje blade barki.
Podniosłam pierwszą warstwę, która była wykonana z prawie przeźroczystego materiału i okręciłam się w miejscu.
- I jak? - zapytałam z zadowoloną miną. Oczywiście, byłam przekonana, że jest to najlepsza z sukien które mogłam wybrać.
- Wyglądasz prześlicznie. Tamte suknie możemy sobie odpuścić. Ta jest idealna! - uśmiechnęła się szeroko. Podeszła do mnie i pociągnęła mnie w stronę toaletki.
- Może jednak oddasz mnie w ręce Rebeccki? Boję się co zrobisz z moimi włosami! - Beryl posłała mi wściekłe spojrzenie, marszcząc zabawnie brwi. Choć mogłam korzystać z usług profesjonalistów, to zawsze była przy mnie właśnie ona. Nigdy nie dopuściła do tego, by ktokolwiek inny dotykał moich włosów.
W tym momencie poczułam, jak zaczyna rozczesywać mi włosy. Kochałam to uczucie, działało na mnie kojąco, dlatego szybko oddałam się w ręce cudownych snów.
Obudziłam się słysząc głos Beryl. Przetarłam szybko oczy i ziewnęłam przeciągle.
- Spałaś? - zapytała ze zdziwieniem i pokręciła głową - Jak ci się podoba? - Przejrzałam się w lustrze toaletki. Moje bordowe włosy opadały na ramiona, tworząc wrażenie wodospadu. Przyjaciółka podała mi lusterko, bym mogła zobaczyć fryzurę od tyłu. Na gorze włosy związane były w ułożony koczek, a dalej - rozpuszczone.
Już wyobrażałam sobie reakcje moich rodziców, a może bardziej ojca. Według jego przekonań (kolejnych), niezamężnej kobiecie nie wypadało nosić rozpuszczonych włosów. Nie rozumiałam jego przekonań, a nawet nie starałam się tego zrobić.
- Może jesteś w stanie wydusić z siebie jakieś "dziękuje"? - zapytała znudzonym głosem Beryl. Szybko otrząsnęłam się z rozmyślań.
- Przepraszam. Zamyśliłam się.
- Żeby to pierwszy raz... -wyszeptałam podnosząc oczy do nieba.
Wstałam z krzesła i ruszyłam w stronę drzwi. Stojąc w progu zauważyłam, że przyjaciółka nadal stoi przy toaletce.
- Idziesz ze mną czy zamierzasz tak tkwić do końca świata? - zapytałam nonszalancko, wybudzając ją z transu. Potrząsnęła głową tak, że falbany jej białej, koronkowej sukni wzdrygnęły wraz z jej ciałem.
Dopiero teraz zauważyłam, że wpatrzona była w obszerne, sięgające od sufitu do podłogi okno, a może bardziej na to, co za nim było. Robiła niesamowicie skwaszoną minę. Sama stanęłam na palcach by dostrzec to co jest za szybą.
Zbliżały się do nas wielkie, ciemne chmury, ale nie były one zwyczajne. Zazwyczaj miały barwę od jasnego po ciemny granat, tym razem były czarne, przeraźliwie czarne. Nagle moim ciałem wstrząsnął dreszcz i poczułam nagły niepokój.
- Co się dzieje?
- Nic. To tylko burza się zbliża. - odparła Beryl, oschłym, każącym tonem i pociągnęła mnie za rękaw wyciągając z pomieszczenia. - Chodź. Bal już niedługo.
W sali już rozbrzmiewały dźwięki granej przez na dworską orkiestrę muzyki. Właśnie zmierzałyśmy do sali balowej.
- Pospiesz się, jesteśmy już spóźnione! - wycedziła przez zęby Beryl. Widać było, że za coś się na mnie gniewa. A może to tylko moje widzi mi się?
W korytarzu było strasznie ciemno. Mimo wielkich okien, do holu wpadało niewiele światła, przez co szłyśmy w półmroku. Po prawej stronie, do ściany przymocowane były co trzy metry latarnie, które jarzyły się wesołym światłem, rzucając cienię na naszą drogę. Kryształki na sukni Beryl połyskiwały i jeśliby długo na nie patrzeć, aż w oczach się dwoiło. Dzisiaj przyjaciółka wyglądała zjawiskowo, miała piękną, atłasową, granatową suknię. Ogon ciągną się daleko z tyłu. Przez środek stroju, od szyi do okolic pępka, ciągnął się rząd kryształków. Z ramion zwisały pojedyncze wstęgi koloru białego. Jej włosy, jak zawsze, opadały falami na dekolt wycięty w łódeczkę.
Przyjrzałam się jej uważnie. Dziś wglądała bardziej dojrzale niż zwykle. Nie chodzi o to, że nagle jej twarz pomarszczyła się i wyglądała na stuletnią babusię. To jej oczy. Jej oczy miały dziś niezwykle dojrzały wyraz. W oceanie jej złotych oczu dostrzec można było tysiącpięciusetletnie doświadczenie. Zawsze zachowywała się jak rozpuszczony dzieciak i korzystała w pełni z życia. Dzisiaj było zupełnie inaczej.
- Co się tak gapisz? Wszystko będzie dobrze, nie martw się. - dodała, tym razem z uśmiechem. Jakby czytała mi w myślach i wiedziała, że coś "podejrzewam". Odpowiedziałam jej bladym uśmiechem i wkroczyłyśmy do sali.
Całe pomieszczenie było wypełnione jasnym światłem, w przeciwieństwie do korytarza którym przed chwilą szłyśmy. Rzuciłam tylko szybko okiem na parkiet. Oprócz dumnych księciulków, roiło się tutaj pełno różnych osobistości z terenu Królestwa. Rozpoznałam wśród nich między innymi : państwo von Sangsue - rodziców Beryl, panią i pana Rose - właścicieli największej w Londynie fabryki ze strojami, które szyte były dla rodziny królewską, pana Climptona - starego kawalera i właściciela największych kasyn i barów oraz spelunek na terenie Królestwa. Przeniosłam wzrok na prawo od wejścia. Na średniej wielkości podeście ulokowane były: na środku - tron, a po obu jego stronach - krzesła królewskie. Na jednym z nich siedziała moja matka, natomiast w centralnym punkcie zasiadał mój ojciec. Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, podniósł się i razem z rodzicielką zaczęli zmierzać w naszą stronę. Wzięłam parę głębokich wdechów.
- Ileż można na was czekać?! - powiedział oburzonym tonem król. Nie było to coś w stylu głośnego ryknięcia, ale głos był donośny i rozniósł się echem po korytarzu. Byłam przekonana, że nasi goście i tak nie usłyszeli wypowiedzianych przez ojca słów.
- Przepraszam. - ucięłam, nie chcąc wdawać się z nim w kłótnie.
- W ogóle, co to za prostacka sukienka. W takim stroju nigdy nie znajdziesz sobie męża. - ofuknęła mnie matka, zarzucają sobie do tyłu włosy, o identycznym odcieniu co moje. Nie powiem, słowa od niej usłyszane poruszyły mój czuły punkt, ale nie poddawałam się rozpaczy.
Nagle, gdzieś w mojej głowie rozległ się dźwięk wypowiedzianych przez Beryl przed kilkoma dniami słów : "Nie możesz dać im sobą manipulować!" Podjęłam decyzję.
- Nie bardziej prostacka niż twoja próżność, matko! - podczas wypowiadania tych słów na mojej twarzy zawitał sarkastyczny uśmieszek. Nie czekając na jej reakcje ruszyłam do sali balowej. Usłyszałam tylko cichy chichot ze strony Beryl, która ruszył za mną bez słowa.
W drzwiach rozstałyśmy się, ja ruszyłam w stronę podestu, przyjaciółka natomiast zeszła po schodach na parkiet. Potem zniknęła mi z oczu.
Bal ciągnął się niemiłosiernie. Na początku przedstawiono mi chyba ze stu książąt, a każdy był taki sam, grzeczny, ułożony, a przede wszystkim - monotonny. Następnie odbył się taniec dworski, który tańczyłam z każdym po kolei, według tradycji. Oczywiście podeptałam każdego, nabawiając wszystkich koszmarnego bólu stóp. Nienawidziłam tańczyć, a szczególnie gdy do tego mnie zmuszano.
Właśnie tkwiłam w objęciach kolejnego księcia.
- Świetnie tańczysz, księżniczko. - usłyszałam pochwałę ze strony partnera. Instynktownie nadepnęłam go z całych sił. Zobaczyłam grymas bólu, który pojawił się na jego twarzy. Uśmiechnęłam się najbardziej słodko jak potrafiłam, już po chwili odpowiedział z wymuszeniem tym samym.
- Dziękuje księciu Filipie, ty też tańczysz nieźle. - poczułam karcące spojrzenie Maddison. - To znaczy, bardzo dobrze. - Odkąd tylko pamiętam moja nauczycielka wszystkiego co możliwe (od języka angielskiego, po naukę dobrego wychowana), towarzyszyła mi na balach pilnując mojego odpowiedniego zachowania. Jak widać, nadal w pełni spełniała swoją rolę, niby przypadkiem pojawiała się tuż obok mnie w odpowiednim momencie.
Nadal grano tą samą muzykę, a ja nawet nie patrzyłam już na tańczącego ze mną Filipa. Zaczęłam rozmyślać o tym... O wszystkim! Od tego, jakby to było być nimfą, po to, co będzie jutro na podwieczorek. W pełni dałam ponieść się marzeniem, gdy usłyszałam coś jak grzmot. Szybko wyplątałam się z ramion księcia i zauważyłam, że wszyscy szepczą coś między sobą.
Szybko zorientowałam co się dzieje i ruszyłam w stronę okna.
- Księżniczko Perdito, to tylko burza, nie ma się czym martwić. - usłyszałam przyćmiony głos Filipa. Machnęłam tylko rękom, w ogóle na niego nie patrząc i wyjrzałam przez szybę.
Nad Zamkiem kłębiły się te same czarne chmury, które widziałam ze swojej komnaty. Wtem rozległ się huk i dźwięk przebijających murów. Zatkałam uszy rękoma, ponieważ czułam przeraźliwy pisk i krzyk. Wszyscy zaczęli panikować. Dopiero wtedy obróciłam się w stronę sali.
Dach zapadł się z przeraźliwym trzaskiem, wywołując wokół niesamowita kurzawę. Słyszałam, jak ktoś nawołuje moje imię, tylko że mnie nic nie jest, natomiast tym ludziom tak. Zauważyłam starszego mężczyznę, przygniecionego przez kolumnę. Żył. Widziałam jak próbuje się stamtąd wydostać. Bez zastanowienie podbiegłam do niego i zaczęłam ciągnąc go oboma rękoma.
- Panienko, uciekaj, ja i tak jestem już stary, a ty masz przed sobą szmat życia. - mówił, robiąc przerwy na kasłanie. Ja też kaszlałam. Dusiłam się pyłem unoszącym wokół nas.
Po paru minutach starania, w końcu udało mi się wydostać starszego mężczyznę spod kolumny. Prawdopodobnie miał złamaną nogę i nie mógł się poruszać. Zawlekłam go pod jedno z okien, pod którym nie mieścił się gruz, powstały z resztek dachu. Nadal wokół nas unosił się pył, więc mogłam tylko słyszeć wrzaski i panikę wywołaną tym zdarzeniem.
- Dziękuje, dziękuje.
- Co to było? - zapytałam sam siebie, jednak starszy pan mnie usłyszał. Na początku nie miałam o tym pojęcia, ale po paru chwilach rozległ się jego głos.
- To, to diabeł... Pe-pełno diabłów. - wyrzekł przerywanym tonem. O co u diaska mu chodzi?
Odwróciłam się do tyłu i od razu zrozumiałam jego przerażenie. Na marmurową posadzkę Sali Balowej upadały "diabły". Wyglądały przeraźliwie, może bardziej jak, jak... Przełknęłam głośno ślinę. Wyglądały jak, Czarne Anioły. Obie płci były przeraźliwie piękne. Ich czarne skrzydła wydawały się być aksamitne. Odziane też były w czerń, ale na ich bladej karnacji stroje wyglądały zjawiskowo.
Upadały w kucki i podnosiły się, otrzepując z ramion pył.
Wydałam stłumiony jęk i zakryłam sobie usta dłonią. Za wszelką cenę musiałam zobaczyć się z Beryl, ona na pewno coś o tym wie.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Oto pierwszy rozdział na tym blogu. Nadaje on główny wątek i cała akcja powinna toczyć się właśnie wokół tego. Jak widać, nabór jest już otwarty, dlatego można wysyłać zgłoszenia na e-mail : cloudeen15@gmail.com
Serdecznie zapraszamy!*
*Przed wysłaniem zgłoszenia zapoznaj się z regulaminem.