środa, 29 października 2014

Beryl/ Rozdział 2 - "Ja nigdy nie zapominam. I tego też nie zapomnę"

   Przedzierając się przez gąszcz, wdepnęłam w coś miękkiego. Z obrzydzeniem spojrzałam w dół. Tak, moja kostka ugrzęzła w błocie. Byłam zła sama na siebie. I co teraz zrobię? Przecież nie pokaże się IM w takim stanie, za żadne skarby świata nie wpuszczą mnie takiej do swojej władczyni.
   One i te ich nienormalne zasady. Lecz nie miałam zamiaru tracić czasu i postanowiłam wyruszyć w dalszą drogę.
   Już po ujściu kilku metrów słychać było ten przeraźliwy jazgot, a może jak to one nazywały - śpiew. Moja ochota na spotkania w tym otoczeniu był minimalna, ale nie miałam wyboru.
   Powoli odsunęłam kotarę z liści. Wchodząc na ICH teren, czułam się jak u wejścia do którejś ze spelunek. Już po chwili zatrzymała mnie ręka dojrzałego mężczyzny z brodą do pasa, związaną u końca rzemykiem. Miał na sobie długi, do kolan, zapinany na złote guziczki płaszcz. W pochwie widniała szpadla.
- Gdzie to się panna wybiera? - zapytał strażnik z kamienną twarzą.
- Beryl von Sangsue. Pan wybaczy, ja do szefowej - powiedziałam i starałam się go zręcznie ominąć.
- Nie podano mi twego nazwiska. Zaraz wracam, nie ruszaj się stąd bo gorzko tego pożałujesz - odpowiedział, zatrzymując mnie dłonią.
- Już się boję... - Na szczęście nie usłyszał tych słów. Gdy tylko zniknął mi z pola widzenia, usadowiłam się wygodnie w jego krześle. Położyłam ręce na oparcia i spoglądałam na staw. Cóż, strażnik miał tu co nie lada widoki. Gołe panny oblewały się wodą, nucąc przy tym te same melodie co i 100 lat temu. Bardzo rzadko tu zabawiałam, ponieważ nie miałam być tu po co, tym bardziej, że atmosfera była typowo nie w moim klimacie. Aż dziw, że nie spotkałam po drodze żadnego mężczyzny zwabionego ich "słodkim" śpiewem. Wtem usłyszałam głos strażnika, który jakimś cudem bezszelestnie się do mnie zbliżył.
- Królowa Nimf zezwoliła na spotkanie, zaprowadzę pannę na miejsce...
- Nie trzeba, znam drogę -odpowiedziałam, oddalając się od mężczyzny.
   Nie pukając nawet w drzwi, zamieszczone w konarze drzewa, weszłam do środka. Pomieszczenie było prawie okrągłe, jak to bywa z pniami. Wokół na ścianach wisiały setki portretów Gabrielle. Wnętrze było urządzone w kolorach brązu i czerwieni, bardzo przyjemne. Wręcz na przeciwko wejścia, pod równoległą ścianą, stała brązowo-czerwona sofa. Ale to nie to przykuło mój wzrok, lecz osoba która się na niej znajdowała. Kobieta w grubych, opadających na ramiona, brązowych włosach. Jej twarz była porcelanowo blada, mimo tkwiącego w jej ustach od tysięcy lat cygara, nie zmieniła koloru. Oczy błyszczały niczym czarne węgielki, a usta podkreślone były krwisto czerwonym kolorem. Mimo dość pulchnej twarz, cała jej postawa była szczupła. Leżała na kanapie, a jej nogi zwisały z oparcia, cud, że jeszcze nie udusiła się cygarowym dymem. Mogłoby się wydawać, że cała jest w białym płaszczu, gdyby nie czarna koronka przebijająca zza odzienia, która zdecydowanie należała do sukienki. Była bosa. Wyglądała na młodą , jednak w rzeczywistości była tak stara, że nawet mój dziadek nie pamięta jej narodzin. Była nieśmiertelna. Była czarodziejką, chociaż w moim przekonaniu raczej wiedźmą.
   Gdy tylko przekroczyłam próg, na jej twarzy pojawił się ten wieczny, fałszywy uśmieszek.
- Koga ja widzę, Beryl, kochanie! - zawołała, wstała i podeszła do mnie. Chciała mnie pocałować na przywitanie, ale ja nie mogłam dać tak sobą manipulować.
- Kogo chcesz przede mną udawać Gabrielle? Dobrze obie wiemy jaka jesteś - odpowiedziałam zwięźle i cofnęłam się kilka kroków.
- Ależ moja droga, czy zawsze będziesz mi wypominać ten niefortunny wypadek sprzed kilkuset lat? - zaśmiała się z wymuszeniem, rzężąc przez zęby.
- Niefortunny wypadek? Czy ty sama siebie słyszysz? 
- Jestem dobra, ale do czasu. Czy ty się czasem nie zapominasz? - zapytała, tym razem z lekkim oburzeniem. Spojrzałam na nią wzrokiem zabójcy i sycząc przez zęby odpowiedziałam:
- Ja nigdy nie zapominam. I tego też nie zapomnę.
- Wiedz moja droga, że ja też. To był błąd, ale gdy poznałam Arthura to wszystko się zmieniło! - Głośność dźwięku zwiększała się z każdą chwilą, aż w końcu przeszła w krzyk. Gabrielle bezsilnie opadła na kanapę, prawie się popłakując.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę, że to przez ciebie wybuchła ta wojna. Gdybyś nie zraniła Upadłego, nie stało by się nic! - rzuciłam, trochę się zapominając.
- A jednak trzymałaś to w sekrecie, mam ci przypomnieć dlaczego? - zapytała tajemniczym tonem, przejeżdżając mi palcem po policzku. Cała zadrżałam. Dobrze wiem, dlaczego trzymam to w sekrecie. Jednak za żadne skarby świata, nikt nie może się o tym dowiedzieć.
- Nie musisz mi przypominać. Ale przyszłam do ciebie w innej sprawie. - Rozluźniłam się nieco i zajęłam miejsce na przed chwilą zwolnionej kanapie. - Bratałaś się z Upadłym, znasz ich lepiej niż ja i na pewno wiesz co stało się dzisiejszej nocy. - Kobieta znów włożyła do ust cygaro i podeszła do małego, okrągłego okienka. Chwile patrzyła przez nie nic nie mówiąc. Znałam ją, często tak robiła. Prawdopodobnie rozmyślała, chociaż ciężko mi uwierzyć, że w tak małym móżdżku może zachodzić taki rozbudowany proces. W końcu, kto normalny rozkochuje w sobie Demona, a potem porzuca go dla jakiegoś elfa. Na miejscu Upadłego też bym się zdenerwowała, ale chyba nie do takiego stopnia by wywoływać wojnę.
- Z Michaelem byliśmy blisko, bardzo blisko. Był we mnie szaleńczo zakochany - zaśmiała się przeciągle. - ale nie rozumiał, że dla mnie to był zwykły romans. Angażował się, ale Lord Hell nie był z tego powodu zadowolony. Kazał mu mnie zabić, ale Michael się buntował, nie rozumiał, że od tego najprawdopodobniej zależy jego życie. Chciał powiedzieć mi, jaki to on bohaterski, że sprzeciwia się swojemu Panu, ale ja to przeczułam. Nie dość, że ja go rzuciłam to jeszcze miał zatargi z Lord Hellem. Postanowił się zemścić, a przy okazji podlizać swojemu panu. Tyle wiem, więcej ode mnie się nie dowiesz.
- Tyle to ja sama wiem. Ale teraz oni powrócili, przecież wygnaliśmy ich do Domu Ognia i zamknęliśmy Wrota Piekła! -  Musiałam wydusić od niej jak najwięcej, jednak to nie było takie łatwe. - Jak dobrze wiesz, wszyscy myśleli, że Wampiry są po stronie Upadłych, lecz prawda jest taka, że nie byli po żadnej stronie. Na znak pokoju, po wygnaniu Demonów przywódcy  każdej z ras otrzymali klucz do Wrót Piekła. Idzie je otworzyć tylko tym kluczem! Ktoś to musiał zrobić! - zawołałam, czułam się taka bezsilna. Łzy same napływały mi do oczu, ale nie mogłam popłakać się przed Gabrielle.
- Myślisz, że jako przedstawicielka Nimf ja to zrobiłam? - znowu się zaśmiała. - Śmieszna jesteś dziecinko, ale w żaden sposób nie mogę ci pomóc. Jednak to nie ja wypuściłam te istoty na wolność. - Byłam zła sama na siebie, to ona powinna mi coś powiedzieć! Tymczasem opowiedziała mi to co już wiedziałam, byłam tak zdenerwowana, że podniosłam suknie do góry i zaczęłam marsz do wyjścia.
- Beryl. - Odwróciłam się na dźwięk mojego imienia. - Mam coś dla ciebie. To kartka ze  spisem władców wszystkich ras. - Wręczyła mi świstek papieru i odwróciła się do mnie plecami przechodząc do innego pomieszczenia.

                                                                     

   W drodze powrotnej otworzyłam w końcu kartkę, która była zgięta w pół. Rzeczywiście, spisane były na niej nazwiska przywódców poszczególnych ras i miejsca w których się znajdują. Mogła mi się bardzo przydać, ale jednak myślałam, że Gabrielle powie mi więcej na temat Upadłych. Któż mógł być tak okropny i uwolnić te bestie. Nie twierdze, że to któryś z władców, może ktoś po prostu ukradł ten klucz.
   Ponownie zerknęłam na papier i odczytałam informacje zapisane granatowym piórem:

* Benjamin von Sangsue - przywódca rasy Dzieci Nocy - Dwór państwa von Sangsue na obrzeżach Londynu
* Camille Mild - przywódczyni Wilkołaków - Jaskinia "Full Moon"
* Gabrielle de Exlecebris - przywódczyni Nimf - Las Nimf
* Adrien Valleureux - przywódca Łowców - Sala Obrad w Zamku Królewskim
* Lord Hell - przywódca Upadłych - Dom Ognia - PERICULOSA*
* Frances de Grave - przywódczyni Elfów - Łąka w Lesie Springflowers
* Jahwe - Bóg Aniołów - Łączność poprzez modlitwę


   Od razu wykreśliłam piórem które przy sobie miała dwa nazwiska. Jedno należało do mojego ojca, ale ja cały czas miałam nadzór nad naszym kluczem, a Lord Hell w ogóle go nie otrzymał. Stwierdziłam, że pierwszą osobą do jakiej się udam będzie Camille.
   Spojrzałam w górę. Niebo stawało się coraz bardziej szare, a to świadczyło tylko o tym, że nieubłaganie zbliża się noc. Muszę jak najszybciej udać się do mojego dworu i spakować parę rzeczy. Przeniosę się do Matta, bo nie mogę narazić się na znalezienie mnie przez Perdite.
   - Chodź. Wynosimy się stąd i jedziemy do mojego dworu po parę rzeczy - zdecydowałam, wchodząc do chatki w lesie.
- Już myślałem, że masz zamiar zostać tutaj na stałe - powiedział prześmiewczym głosem i podnosząc się z sofy, zaczął ubierać płaszcz.
- Owszem, nie zostaję tutaj, ale wybieram się do ciebie. - Po jego twarzy przebiegło zdziwienie. Podeszłam do Matta i lekko ucałowałam go w usta, wyciągając za drzwi.



* z łac. "niebezpieczny"

wtorek, 21 października 2014

Alex/ Rozdział 1 - "Zemsta"

   Nie no po prostu świetnie, najpierw dostaję zaproszenie na kolejny durny bal, kto za tym stoi - oczywiście Beryl! Od kiedy dowiedziała się, że zakochałem się w Perdicie nic innego nie robi, tylko próbuje swatać mnie z księżniczką.Wysyła zaproszenia, jak tylko wejdą do sali balowej zaraz z miejsca odchodzi od przyjaciółki i idzie powiedzieć mi kiedy mogę zatańczyć z Perditą. Dobra - jestem wychowany jak na osobę pochodzącą z szanowanego rodu czarowników, ale nie chcę robić sobie nadziei, że ktoś taki jak ja może spodobać się księżniczce. To po prostu niemożliwe. Taka prawda, że pamiętam Beryl jako małą dziewczynkę jestem w prawdzie dużo młodszy od przyjaciółki, ale też starszy od Perdity, więc dla Beryl nie ma różnicy. 
   Wracając do balu, to ten to już po prostu katastrofa, zawsze jest mi żal mej miłości. Dzisiaj moja zwariowana wampirska przyjaciółka powiedziała, że mam schować się za kotarą. Wszystko słyszałem i muszę przyznać, że moja siostra...ehh...szkoda mówić zawsze chce mi się płakać kiedy mówię o Isabell. 
   Zginęła nie dawno podczas oblężenia zamku mojego dziadka jakieś 1200 lat temu. Miałem 300 lat. Zaledwie. Kilka lat wcześniej umarła moja mama i bardzo potrzebowałem siostry. Była dla mnie jak zastępstwo zmarłej matki. Do dziś pamiętam jak umierała w moich ramionach. Pamiętam jak jej amarantowe włosy były mokre od krwi, moich i jej łez i pamiętam jak starałem się jej pomóc wyciągając srebrny sztylet z jej piersi. Obiecałem jej wtedy że zabiję tym nożem tego, który jej to zrobił. Wtedy powiedziała mi że nie mam tego robić po czym pocałowała mnie krótko i zamknęła już tylko różowe oczy. Umarła.
    Nie to było dawno! Nie mogę tak o tym myśleć staram się przecież o to, by starczyło mi odwagi na rozmowę z księżniczką.
    Umiem komunikować się z duchem siostry i znosić wspomnienia jej śmierci. Zmagać się z Beryl i zbywać Clarę. Wiem że nie powinienem, ona wie jak mi ciężko i stara się pomóc, ale ja nie mogę! Potrafię leczyć okropne rany, potrafię przeżywać negatywne uczucia jako karę za moje przewinienia (tak nawiasem mówiąc to Beryl musi przestać karać mnie za często zasłużone grzechy w ten sposób).    Ale dziś nie mogłem znieść widoku Perdity z raną na czole (o której pewnie nie wiedziała) i w poplamionej własną krwią sukience przerażonej i bezbronnej. To był widok nie do zniesienia. I wtedy w sali pojawił się on. Ten który zrobił to mojej siostrze.
   Tego już było jak na mnie za dużo skoczyłem na równe nogi z ukrycia i z całej siły pchnąłem kulą, w której wnętrzu umieściłem cały mój gniew. Wściekłość, która się we mnie wezbrała nie miała granic. Ciskałem kulami czarów w bardzo zdziwione demony, niespodziewające się żadnego ataku. Były tak zdezorientowane że nawet nie zdążyły się obronić. A ja stawałem się coraz wścieklejszy i wścieklejszy, wyczerpałem już wszystkie moje siły i za wszelką cenę starałem się wytworzyć tak dużą kulę jaką mogłem i wtedy mi się udało. Cisnąłem w niego całą siłą mojego zranionego serca. Upadł, a razem z nim jego bracia i siostry. Pamiętam tylko że wydobyłem srebrny sztylet, który nosiłem już od 1200 lat przy sobie i rzuciłem w demona. Z początku pomyślałem, że nie trafiłem, ale po chwili... Zgiął się wpół i wymiotując krwią opadł bez życia na podłogę. Przerażone demony uciekły. Została  tylko jedna kobieta o długich i lśniących czarnych włosach. Stała jak skamieniała. Przez ułamek sekundy nic się nie działo, lecz zaraz potem kobieta podniosła pełną nienawiści twarz i spojrzała na mnie. Byłem już zbyt słaby by się bronić. Mogłem tylko czekać na rychłą śmierć. Ale widocznie demonica nie była w stanie mnie zabić wysyczała tyko: "Zabiłeś mi brata! Zapłacisz! Zapłacisz mi za to!!!", po czym również odeszła.


   Kątem oka dostrzegłem, jak Beryl wybiega ze zrujnowanej już sali balowej. Klęczałem na ziemi. Obok mnie leżał martwy demon ze srebrnym nożem w piersi -"Dokładnie jak Isabell'' - pomyślałem.    Poczułem jak ktoś podnosi mnie z ziemi. Nie wiedziałem kto. Gdzieś głęboko w sobie czułem pustkę, większą niż ta, kiedy straciłem siostrę. Wyrwałem szybkim ruchem sztylet z demona i upadłem znów na kolana. Osoba, która pomagała mi najpierw wstać, zrozumiała że nic nie wskóra zostawiła  mnie na posadzce, a tymczasem ja klęczałem i z uśmieszkiem szaleńca oglądałem sztylet ze wszystkich stron.
   I wtedy podeszła do mnie ona. Powoli jakby ze strachem, lekko kulejąc na jedną nogę, chwiejnym krokiem podeszła Perdita. Nawet teraz wyglądała ładnie. Mimo tego, iż na pobrudzonej krwią i kurzem sukience pojawiły się podarte strzępy materiału (wtedy każda suknia Perdity,o jakiej opowiadała mi Beryl przed każdym balem maskowym i nie tylko tak jakbym nie mógł poznać  dziewczyny, o której marzę przez dobrych kilka lat, była kilku warstwowa), że jej piękne bordowe zwoje włosów stały się niemal różowe od bielącego je pyłu, mimo krwawych zadrapań na rękach, czole i dekolcie. Wolno uklękła obok mnie i delikatnie wyciągnęła mi sztylet z dłoni (nawet nie zauważyłem, że jestem głęboko pokaleczony, pewnie sam to sobie zrobiłem)
   Dalej już nic nie pamiętam oprócz tego iż nagle zaniosłem się płaczem i zemdlałem.

Zosia Kesil

piątek, 19 września 2014

Beryl/ Rozdział 1 - "Masz racje, zakazanie mi tego nie miałoby sensu"

        >>>>>>https://www.youtube.com/watch?v=zRIbf6JqkNc<<<<<<
   Ten dzień był kompletnie nieudany. Tak bardzo się starałam aby Perdita w końcu zauważyła Alexa, a tu klops, wszystko popsuli ONI.
   Niestety, wiem KIM, a może CZYM są te stworzenia. Tak bardzo niebezpieczni, a zarazem tak przystojni, czy to się nie wyklucza? Założę się, że dobre serce księżniczki wzięło górę nad rozsądkiem i zamiast brać nogi za pas, matkuje komuś w stercie gruzu. Muszę stąd wyjść, w tej chwili. Zapewne będzie mnie szukać oczekując wyjaśnień.
   Podniosłam suknie do góry i ruszyłam w stronę balkonów. Wszystkie wejścia były zawalone. Właśnie łamałam zasady przyjaźni, zostawiając Alexa i Perdite w sali balowej, lecz nie mogłam dopuścić do zadawania zbędnych pytań. Istnienie TYCH istot pamiętam ja i może Alex, ale gdy one chodziły swobodnie po ziemi, on miał zaledwie kilkaset lat.
   Kątem oka dostrzegłam, że zmierza za mną istota o nieziemsko bordowych włosach. Tak, była to moja ukochana Perdita. Przyspieszyłam kroku, ale pod żadnym pozorem nie biegłam. Dziewczyna nie rezygnowała. 
   Właśnie stawiałam pierwsze kroki na marmurowej posadzce balkonu, kiedy rozległ się jej głos:
- Beryl, zaczekaj musimy porozmawiać! - Zaśmiałam się przeciągle, nawet się nie oglądając. Naparłam ramionami na barierkę i jednym zręcznym susem przeskoczyłam ją. Gdy w końcu wylądowałam na twardym podłożu, poprawiłam suknię i czarne włosy, a następnie ruszyłam jak najszybciej można do bramy wjazdowej. Podczas biegu zauważyłam Perdite wychylającą się zza barierek i wołającą coś z całych sił. Niestety, nie usłyszałam ani słowa, ponieważ wiatr świstał mi w uszach.
   Zatrzymałam się dopiero przed bramą. Była ona wykona ze złota, między jej prętami przeplatały się sylwetki koni. Była naprawdę piękna. Strażnik pochylił przed mną głowę i wypuścił mnie na zewnątrz. Powóz już czekał. Rozsiadłam się wygodnie w szkarłatnym siedzeniu i pochyliłam głowę do ucha woźnicy.
- Do Lasu Nimf. - wyrzekłam. Człowiek odwrócił do mnie swoją przestraszoną twarz. Dostrzegłam na jego łysym czole smugą potu.
- Ale pani...
- Natychmiast! - powiedziałam z naciskiem. Powóz ruszył z niesamowitym zrywem, przerzucając mnie prawie na przeciwne siedzenie. Zasłoniłam szybko firanki, żeby jak najbardziej się zamaskować. 
   Droga zleciała mi bardzo szybko, ponieważ według mojego polecenia woźnica nie szczędził koni. Wysiadłam z powozu podnosząc do góry suknię. Moje białe pantofle wylądowały w błocie polnej drogi. Rzuciłam stangrecie sakwę pełną monet i zawołałam szybko oddalając się:
- Niech pan zachowa to dla żony i dzieci, i  nie roztrwoni w barach!
   Przede mną rozciągła się panorama mrocznego lasu. Jego oblicze od zawsze mnie odstraszało, ale musiałam tam pójść. Musiałam się ukryć.
   Stanęłam przed lasem, jakbym nadal się zastanawiała czy na pewno tego chcę. Wiedziałam jednak, że każdy mój czyn jest ważny dla losów przyszłości.
   O tym domku nie wiedział nikt oprócz mnie i Matt'a. Wybudował go dla mnie mój dziadek, jeszcze gdy byłam małą dziewczynką. Był to nasz mały sekret, a Matt wie o nim dlatego, że jest to jedyne miejsce, w którym mam spokój od rodziców. Pchnęłam z całych sił stare, drewniane drzwi, które z hukiem otworzyły się przede mną. Domek prawie się rozpadał, oczywiście ze starości, chociaż może nie tylko... Wybudowano go w czasach kiedy było bezpiecznie i las nie miał przydomka "Las Nimf". Jednak gdy tylko pojawiły się w nim te wstrętne stworzenia, właściciel majątku, czyli mój ojciec, który odziedziczył te ziemie po dziadku, sprzedał go w ręce króla. Każdy kto tu wchodził nie wracał, oczywiście każdy kto nie był mną i Matt'em. Nauczyłam te okropne uwodzicielki czym jest gniew wampira. Z nimi trzeba było postępować stanowczo. W końcu nauczyły się, że muszą dzielić swój teren z kimś innym i nie śmiały robić nam jakiejkolwiek krzywdy.
   Domek w środku był wykonany całkowicie z drewna. W prawym rogu koło okna, deski gniły z powodu wilgoci, ponieważ tuż nad nimi w dachu była dziura wielkości męskiego kciuka. Nie polecam nikomu przebywać w tej chacie podczas burzy, ale ja byłam do tego zmuszona. Rzuciłam się na stojącą w drugim kącie kanapę i odetchnęłam z ulgą. Poczułam jak jakiś okruszek kamienia który leży mi na sercu, spada. Tutaj nikt nie mógł mnie znaleźć. Przyjdzie jeszcze czas na wyjaśnienia, ale nie teraz, nie w tym momencie.



   Minęła spora chwila zanim deszcz przestał padać. Obudzona nagłym ustąpieniem bębnienia o dach, poderwałam się z niewygodnego łoża. Przetarłam w pośpiechu oczy i podbiegłam do wiszącego nad pustym wiadrem lustra. Oczy miałam podkrążone, a twarz umorusaną od błota. Spojrzałam w dół, a potem, nie odwracając głowy przez pobliskie okno. Strumyk nadal płynął w tym samym miejscu co zawsze. Uśmiechnęłam się sama do siebie i wybiegłam boso ku wodzie. Jak zdążyłam zauważyć, przespałam około sześciu godzin, ponieważ panował wczesny poranek.
   Po dokładnym umyciu twarzy wyszłam na zewnątrz. Po lewej stronie chatki, postawiona była mała dobudówka, kryjąca jedynie schody. Zdjęłam drewniane zapory z drzwi i zeszłam po woli do spiżarni. Byłam głodna jak wilk, a zapasy zimowe nadal były na półkach. Choć większość z nich była mięsem lub krwią, której nigdy nie piłam, znalazłam także coś dla siebie. Niestety, nie miałam warunków by urządzić sobie prawdziwą ucztę, a nawet i czasu. Dlatego zjadałam parę jabłek i przeszłam do kolejnego, ważnego punktu mojego dzisiejszego dnia.
   Powolnym krokiem, ciągnąc za sobą suknie nie zmienioną od wczorajszego wieczoru, wróciłam do chatki. Byłam w stu procentach pewna, że zamykałam za sobą drzwi, a jednak były uchylone. Zerknęłam zza nich i niepewnie weszłam do środka. Cóż, z moich spostrzeżeń wynikało, że w środku nikogo nie było.
- Moja droga, nawet nie wiesz jak się martwiłem! - usłyszawszy ten głos nawet nie drgnęłam, natomiast na mojej twarzy zawitała duży uśmiech.
- Och, kochanie, przecież wiesz że jestem samowystarczalna, nie było o co. - odparłam najbardziej uroczo jak potrafiłam i odwróciłam się w tył skąd dobiegał głos.
   Matt uroczo wyglądał w blasku wschodzącego słońca. Jego włosy w kolorze ciemnego blondu pięknie połyskiwały w tym świetle, sprawiając wrażenie tysiąca migocących diamentów. Matowa i wręcz szara twarz miała zmartwiony wyraz. Złote oczy połyskiwały szkliwie podkreślając jego wory pod oczami. Szczerze? Wyglądał okropnie, jakby całe życie z niego uszło w jednym momencie. Jeszcze wczoraj razem bawiliśmy się w ogrodzie, a dziś wyglądała jak trup (rzeczywiście, był trupem, ale takie porównanie nasunęło mi się w tej chwili).
- Co ci się stało? - podbiegłam do niego i chwyciłam jego twarz w dłonie uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch. - Wyglądasz jak istne nieszczęście, czyżbyśmy wczoraj zbytnio nie zabalowali? - zapytałam z przekąsem, jednak zaraz uśmiech znikł mi z twarz, ponieważ zauważyłam że mu wcale nie do śmiechu. Wskazałam palcem na łoże.
- Siadaj. - wykonał posłusznie moje polecenie pozostawiając swoją twarz w bezruchu.
- Perdita opowiedziała mi o wszystkim. Z resztą, od dłuższego czasu wiedziałem, że coś się święci. - odpowiedział beznamiętnie, pochylając wzrok. Matt miał nadprzyrodzony dar, jeden z tych, które otrzymują tylko wybrani. Mianowicie miał "przeczucia", jeśli coś miało się stać, on wiedział o tym, jednak nie przychodziła do jego umysłu dosłowna informacja, lecz coś w rodzaju uczucia, zadającego mu niesamowity ból. Przez ten przeklęty dar nie mógł nic spożywać, normalnie funkcjonować. Stąd jego wory pod oczami, on potrzebował krwi.
- Dlaczego mi nic nie powiedziałeś. Zataiłeś prawdę... - Smutek przebijał w moim głosie jak nigdy dotąd. Naszą zasadą było mówienie sobie o WSZYSTKIM, dosłownie o WSZYSTKIM, a tym bardziej o czymś tak ważnym jak to.
- Uwierz mi, nie wiedziałem co się dzieje. To było inne przeczucie niż dotąd. Nie był to ból, lecz uczucie złości nienawiści do wszystkiego... - wypowiedziawszy te słowa pierwszy raz od momentu zaczęcia dyskusji zwrócił w moją stronę wzrok. - Musisz mi pomóc, oni są okrutni, jednak ktoś musiał ich uwolnić i mieć w tym jakiś powód.
- Jakbym nie wiedziała. - odpowiedziałam oschle i podniosłam się z siedzenia. Zaczynając zmierzać do wyjścia, zahamowała mnie jego dłoń.
- Proszę. Zachowaj ostrożność. Wiem, że szykuje się kolejna walka, martwię się o ciebie, ale wiem, że zakazanie ci w niej uczestniczenia nie ma sensu, dlatego proszę, bądź ostrożna i uważaj na siebie.
- Masz racje, zakazanie mi tego nie miałoby sensu. - I wyszłam, pozostawiając go samego w chatce.


                                                                                                                   Cloudeen.
   

poniedziałek, 14 lipca 2014

Perdita/ Rozdział 1 - "Nawet jak nie mam racji, to i tak ją mam"

   Jak zwykle w poniedziałki czeka mnie lekcja języka angielskiego z Maddison. Nienawidziłam tego królewskiego obnoszenia się. Ciągle tylko musiałam "zabiegać o swój dobry wizerunek" i "uczyć się pilnie pod okiem Maddison", ale po co u diaska była mi potrzebna nauka baletu? Miałam zostać królową, a nie artystką teatralną.
   Od małego uczono mnie, że jestem lepsza od innych. Na szczęście resztki człowieczeństwa zachowała we mnie Beryl, tylko jej zawdzięczam to, jaka teraz jestem, czuwała nade mną już od najmłodszych lat.
   Właśnie zaczynałyśmy kolejny temat z serii "jak zanudzić królewską córkę na śmierć", kiedy do sali wpadła jak wiatr moja przyjaciółka.
- Panienko von Sangsue, co to ma znaczyć? - zapytała z oburzeniem nauczycielka, odrywając wzrok od książki.
- Przykro mi Maddison, ale porywam ci teraz księżniczkę Perdite. - uśmiechnęła się szeroko. Na pewno każdy normalny potraktowałby to jako zniewagę i bark szacunku wobec starszej osoby, ale nie w przypadku Beryl. Zawsze taka sama - uśmiechnięta i lekceważąca.
   Podeszła do mnie i już po chwili, ciągnięta przez przyjaciółkę wydostałam się z Sali Nauk. Cieszyłam się, że uwolniła mnie od dalszej męczarni, jaką wyprawiała mi Maddison, tylko nie do końca wiedziałam po co mnie stamtąd wyciągnęła. Pomyślałam, że może chce zabrać mnie na przechadzkę po ogrodach pałacowych. Były one na tyle duże, że żaden służący nie był w stanie nas w nich znaleźć. Wolałam jednak zapytać.
- Co się stało, że tak nagle po mnie przyszłaś?
- Nie wiesz, że damie nie wypada być ciekawską? - zaśmiała się jak dziecko. Wiedziała, że nienawidzę gdy ktoś wypomina mi jak powinna zachowywać się "księżniczka". - No dobra, dobra żartowałam. Nie pamiętasz, dzisiaj jest bal. Musisz poznać jakiegoś przystojniaka który zostanie twoim mężem. - zamachała teatralnie w górze rękami. Rzeczywiście, na śmierć o tym zapomniałam, a rano jeszcze przypominała mi o tym Rebecca.
- O nie! Już widzę tych wszystkich naburmuszonych księciulków, którzy próbują mi zaimponować swoim żałosnym tańcem i mówieniem o tym, czego to oni nie zrobili. - fuknęłam głośno. Nie cierpiałam tych bali. Ojciec, najchętniej urządzałby je codziennie. Czy on nie mógł zrozumieć tego, że ja nie chce wychodzić jeszcze za mąż.
- Och, na pewno nie będzie tak źle. Weź przykład ze mnie, ja znalazłam już swojego księcia. - jak zwykle gestykulowała, tym razem obejmując swoje ramiona i wywracając do góry oczami.
- Tylko zauważ, że ty masz 1500 lat, a ja dopiero 18. - odrzekłam, wzdychając ciężko. Czasem miałam ochotę stać się Beryl, była nieśmiertelna i jej rodzice nie nalegali, żeby w wieku 18 lat wychodziła za mąż. Wiem, wiem, ojciec i matka chcieli, żebym dobrze sprawowała funkcje królowej, a według ich przekonania nie mogło obyć się to bez porządnego mężczyzny.
   W tej chwili przyjaciółka otworzyła przede mną drzwi do mojej komnaty. Po pokoju, jak zawsze, rozlewał się słodki zapach fioletowych róż, które co dzień mi przynoszono. Kochałam ten kolor, dlatego całe pomieszczenie było wykonane właśnie w tych kolorach. Po prawej stronie wielkiego, zasłanego jedwabną, fiołkową narzutą łoża stał parawan. Wisiały na nim dziesiątki pięknych, balowych sukien. Szkoda, że mogę je założyć tylko raz. Gdy pomyśle, że wiele kobiet z naszego królestwa dzień w dzień nosi te same suknie, kiedy ja codziennie zakładam inną, czasem nawet się przebierając.
   Beryl podeszła do parawanu i zaczęła przeglądać suknie, oglądając je z każdej strony.
- Nie odmładzaj mnie, w tym roku kończę 1501 - odparła dumnie, nie odwracając się nawet w moją stronę. Wyciągnęła do mnie rękę w której trzymała białą suknie. Miała bufiaste rękawy, wykonana z kaszmiru, od pasa w dół przeplatana lekko niebieską koronką. Prezentowała się naprawdę dobrze, ale nie byłam co do niej przekonana. 
   Już po chwili wyłoniłam się zza parawanu, przeglądając się w lustrze stojącym naprzeciwko.
- To nie to. - pokręciła głową Beryl, tak, że aż większość jej falowanych, czarnych włosów zatrzęsła się wściekle. Sama też to zauważyłam, ale jak to ona mówiła: "Nawet jak nie mam racji, to i tak ją mam". Wolałam nie zadzierać z wampirzycą, nie chcę w tak młodym wieku zostać rozszarpana przez jej białe, lśniące kły. Aż sama myśl o tym mną wzdrygnęła. 
   Przymierzyłam jeszcze kilka ciekawych sukienek, lecz jak to często bywa, żadna nie była na mnie odpowiednia. 
   Na parawanie zostało zaledwie kilka sukienek, a ja nadal nie miałam wybranej tej jedynej. Właśnie przymierzałam mniej ciekawą sukienkę, ale jak się okazało, nie doceniłam jej w pełni. 
- Wyglądasz w niej ślicznie! -  wykrzyknęła entuzjastycznie Beryl klaszcząc w ręce. Przeglądając się w lustrze też spostrzegłam, że różni się od wszystkich pozostałych sukien. Niby taka skromna, ale mimo wszystko wyglądałam w niej świetnie. Moje krwistoczerwone włosy falami opadały na jej dekolt wycięty w "V". Żółta suknia słała się za mną na podłodze, tworząc słoneczne okręgi. Przepasana była pięknym, żółtym płótnem, ozdabianym diamentami. Rękawy był najpiękniejsze z całej kreacji, opadały falami na ręce, odsłaniając moje blade barki.
   Podniosłam pierwszą warstwę, która była wykonana z prawie przeźroczystego materiału i okręciłam się w miejscu.
- I jak? - zapytałam z zadowoloną miną. Oczywiście, byłam przekonana, że jest to najlepsza z sukien które mogłam wybrać.
- Wyglądasz prześlicznie. Tamte suknie możemy sobie odpuścić. Ta jest idealna! - uśmiechnęła się szeroko. Podeszła do mnie i pociągnęła mnie w stronę toaletki. 
- Może jednak oddasz mnie w ręce Rebeccki? Boję się co zrobisz z moimi włosami! - Beryl posłała mi wściekłe spojrzenie, marszcząc zabawnie brwi. Choć mogłam korzystać z usług profesjonalistów, to zawsze była przy mnie właśnie ona. Nigdy nie dopuściła do tego, by ktokolwiek inny dotykał moich włosów.
   W tym momencie poczułam, jak zaczyna rozczesywać mi włosy. Kochałam to uczucie, działało na mnie kojąco, dlatego szybko oddałam się w ręce cudownych snów.



   Obudziłam się słysząc głos Beryl. Przetarłam szybko oczy i ziewnęłam przeciągle.

- Spałaś? - zapytała ze zdziwieniem i pokręciła głową - Jak ci się podoba? - Przejrzałam się w lustrze toaletki. Moje bordowe włosy opadały na ramiona, tworząc wrażenie wodospadu. Przyjaciółka podała mi lusterko, bym mogła zobaczyć fryzurę od tyłu. Na gorze włosy związane były w ułożony koczek, a dalej - rozpuszczone. 
   Już wyobrażałam sobie reakcje moich rodziców, a może bardziej ojca. Według jego przekonań (kolejnych), niezamężnej kobiecie nie wypadało nosić rozpuszczonych włosów. Nie rozumiałam jego przekonań, a nawet nie starałam się tego zrobić.
   - Może jesteś w stanie wydusić z siebie jakieś "dziękuje"? - zapytała znudzonym głosem Beryl. Szybko otrząsnęłam się z rozmyślań.
- Przepraszam. Zamyśliłam się.
- Żeby to pierwszy raz... -wyszeptałam podnosząc oczy do nieba.
   Wstałam z krzesła i ruszyłam w stronę drzwi. Stojąc w progu zauważyłam, że przyjaciółka nadal stoi przy toaletce.
- Idziesz ze mną czy zamierzasz tak tkwić do końca świata? - zapytałam nonszalancko, wybudzając ją z transu. Potrząsnęła głową tak, że falbany jej białej, koronkowej sukni wzdrygnęły wraz z jej ciałem.
   Dopiero teraz zauważyłam, że wpatrzona była w obszerne, sięgające od sufitu do podłogi okno, a może bardziej na to, co za nim było. Robiła niesamowicie skwaszoną minę. Sama stanęłam na palcach by dostrzec to co jest za szybą. 
   Zbliżały się do nas wielkie, ciemne chmury, ale nie były one zwyczajne. Zazwyczaj miały barwę od jasnego po ciemny granat, tym razem były czarne, przeraźliwie czarne. Nagle moim ciałem wstrząsnął dreszcz i poczułam nagły niepokój.
- Co się dzieje?
- Nic. To tylko burza się zbliża. - odparła Beryl, oschłym, każącym tonem i pociągnęła mnie za rękaw wyciągając z pomieszczenia. - Chodź. Bal już niedługo.



   W sali już rozbrzmiewały dźwięki granej przez na dworską orkiestrę muzyki. Właśnie zmierzałyśmy do sali balowej.
- Pospiesz się, jesteśmy już spóźnione! - wycedziła przez zęby Beryl. Widać było, że za coś się na mnie gniewa. A może to tylko moje widzi mi się?
   W korytarzu było strasznie ciemno. Mimo wielkich okien, do holu wpadało niewiele światła, przez co szłyśmy w półmroku. Po prawej stronie, do ściany przymocowane były co trzy metry latarnie, które jarzyły się wesołym światłem, rzucając cienię na naszą drogę. Kryształki na sukni Beryl połyskiwały i jeśliby długo na nie patrzeć, aż w oczach się dwoiło. Dzisiaj przyjaciółka wyglądała zjawiskowo, miała piękną, atłasową, granatową suknię. Ogon ciągną się daleko z tyłu. Przez środek stroju, od szyi do okolic pępka, ciągnął się rząd kryształków. Z ramion zwisały pojedyncze wstęgi koloru białego. Jej włosy, jak zawsze, opadały falami na dekolt wycięty w łódeczkę. 
   Przyjrzałam się jej uważnie. Dziś wglądała bardziej dojrzale niż zwykle. Nie chodzi o to, że nagle jej twarz pomarszczyła się i wyglądała na stuletnią babusię. To jej oczy. Jej oczy miały dziś niezwykle dojrzały wyraz. W oceanie jej złotych oczu dostrzec można było tysiącpięciusetletnie doświadczenie. Zawsze zachowywała się jak rozpuszczony dzieciak i korzystała w pełni z życia. Dzisiaj było zupełnie inaczej.
- Co się tak gapisz? Wszystko będzie dobrze, nie martw się. - dodała, tym razem z uśmiechem. Jakby czytała mi w myślach i wiedziała, że coś "podejrzewam". Odpowiedziałam jej bladym uśmiechem i wkroczyłyśmy do sali.
   Całe pomieszczenie było wypełnione jasnym światłem, w przeciwieństwie do korytarza którym przed chwilą szłyśmy. Rzuciłam tylko szybko okiem na parkiet. Oprócz dumnych księciulków, roiło się tutaj pełno różnych osobistości z terenu Królestwa. Rozpoznałam wśród nich między innymi : państwo von Sangsue -  rodziców Beryl, panią i pana Rose -  właścicieli największej w Londynie fabryki ze strojami, które szyte były dla rodziny królewską, pana Climptona -  starego kawalera i właściciela największych kasyn i barów oraz spelunek na terenie Królestwa. Przeniosłam wzrok na prawo od wejścia. Na średniej wielkości podeście ulokowane były: na środku - tron, a po obu jego stronach - krzesła królewskie. Na jednym z nich siedziała moja matka, natomiast w centralnym punkcie zasiadał mój ojciec. Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, podniósł się i razem z rodzicielką zaczęli zmierzać w naszą stronę. Wzięłam parę głębokich wdechów.
   - Ileż można na was czekać?! - powiedział oburzonym tonem król. Nie było to coś w stylu głośnego ryknięcia, ale głos był donośny i rozniósł się echem po korytarzu. Byłam przekonana, że nasi goście i tak nie usłyszeli wypowiedzianych przez ojca słów.
- Przepraszam. - ucięłam, nie chcąc wdawać się z nim w kłótnie. 
- W ogóle, co to za prostacka sukienka. W takim stroju nigdy nie znajdziesz sobie męża. - ofuknęła mnie matka, zarzucają sobie do tyłu włosy, o identycznym odcieniu co moje. Nie powiem, słowa od niej usłyszane poruszyły mój czuły punkt, ale nie poddawałam się rozpaczy.
   Nagle, gdzieś w mojej głowie rozległ się dźwięk wypowiedzianych przez Beryl przed kilkoma dniami słów : "Nie możesz dać im sobą manipulować!" Podjęłam decyzję.
- Nie bardziej prostacka niż twoja próżność, matko! - podczas wypowiadania tych słów na mojej twarzy zawitał sarkastyczny uśmieszek. Nie czekając na jej reakcje ruszyłam  do sali balowej. Usłyszałam tylko cichy chichot ze strony Beryl, która ruszył za mną bez słowa.
   W drzwiach rozstałyśmy się, ja ruszyłam w stronę podestu, przyjaciółka natomiast zeszła po schodach na parkiet. Potem zniknęła mi z oczu.


   Bal ciągnął się niemiłosiernie. Na początku przedstawiono mi chyba ze stu książąt, a każdy był taki sam, grzeczny, ułożony, a przede wszystkim - monotonny. Następnie odbył się taniec dworski, który tańczyłam z każdym po kolei, według tradycji. Oczywiście podeptałam każdego, nabawiając wszystkich koszmarnego bólu stóp. Nienawidziłam tańczyć, a szczególnie gdy do tego mnie zmuszano.
   Właśnie tkwiłam w objęciach kolejnego księcia.
- Świetnie tańczysz, księżniczko. - usłyszałam pochwałę ze strony partnera. Instynktownie nadepnęłam go z całych sił. Zobaczyłam grymas bólu, który pojawił się na jego twarzy. Uśmiechnęłam się najbardziej słodko jak potrafiłam, już po chwili odpowiedział z wymuszeniem tym samym.
- Dziękuje księciu Filipie, ty też tańczysz nieźle. - poczułam karcące spojrzenie Maddison. - To znaczy, bardzo dobrze. - Odkąd tylko pamiętam moja nauczycielka wszystkiego co możliwe (od języka angielskiego, po naukę dobrego wychowana), towarzyszyła mi na balach pilnując mojego odpowiedniego zachowania. Jak widać, nadal w pełni spełniała swoją rolę, niby przypadkiem pojawiała się tuż obok mnie w odpowiednim momencie. 
   Nadal grano tą samą muzykę, a ja nawet nie patrzyłam już na tańczącego ze mną Filipa. Zaczęłam rozmyślać o tym... O wszystkim! Od tego, jakby to było być nimfą, po to, co będzie jutro na podwieczorek. W pełni dałam ponieść się marzeniem, gdy usłyszałam coś jak grzmot. Szybko wyplątałam się z ramion księcia i zauważyłam, że wszyscy szepczą coś między sobą.
   Szybko zorientowałam co się dzieje i ruszyłam w stronę okna.
- Księżniczko Perdito, to tylko burza, nie ma się czym martwić. - usłyszałam przyćmiony głos Filipa. Machnęłam tylko rękom, w ogóle na niego nie patrząc i wyjrzałam przez szybę.
   Nad Zamkiem kłębiły się te same czarne chmury, które widziałam ze swojej komnaty. Wtem rozległ się huk i dźwięk przebijających murów. Zatkałam uszy rękoma, ponieważ czułam przeraźliwy pisk i krzyk. Wszyscy zaczęli panikować. Dopiero wtedy obróciłam się w stronę sali.
   Dach zapadł się z przeraźliwym trzaskiem, wywołując wokół niesamowita kurzawę. Słyszałam, jak ktoś nawołuje moje imię, tylko że mnie nic nie jest, natomiast tym ludziom tak. Zauważyłam starszego mężczyznę, przygniecionego przez kolumnę. Żył. Widziałam jak próbuje się stamtąd wydostać. Bez zastanowienie podbiegłam do niego i  zaczęłam ciągnąc go oboma rękoma.
- Panienko, uciekaj, ja i tak jestem już stary, a ty masz przed sobą szmat życia. - mówił, robiąc przerwy na kasłanie. Ja też kaszlałam. Dusiłam się pyłem unoszącym wokół nas.
   Po paru minutach starania, w końcu udało mi się wydostać starszego mężczyznę spod kolumny. Prawdopodobnie miał złamaną nogę i nie mógł się poruszać. Zawlekłam go pod jedno z okien, pod którym nie mieścił się gruz, powstały z resztek dachu. Nadal wokół nas unosił się pył, więc mogłam tylko słyszeć wrzaski i panikę wywołaną tym zdarzeniem.
- Dziękuje, dziękuje.
- Co to było? - zapytałam sam siebie, jednak starszy pan mnie usłyszał. Na początku nie miałam o tym pojęcia, ale po paru chwilach rozległ się jego głos.
- To, to diabeł... Pe-pełno diabłów. - wyrzekł przerywanym tonem. O co u diaska mu chodzi? 
   Odwróciłam się do tyłu i od razu zrozumiałam jego przerażenie. Na marmurową posadzkę Sali Balowej upadały "diabły". Wyglądały przeraźliwie, może bardziej jak, jak... Przełknęłam głośno ślinę. Wyglądały jak, Czarne Anioły. Obie płci były przeraźliwie piękne. Ich czarne skrzydła wydawały się być aksamitne. Odziane też były w czerń, ale na ich bladej karnacji stroje wyglądały zjawiskowo. 
   Upadały w kucki i podnosiły się, otrzepując z ramion pył.
   Wydałam stłumiony jęk i zakryłam sobie usta dłonią. Za wszelką cenę musiałam zobaczyć się z Beryl, ona na pewno coś o tym wie. 


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Oto pierwszy rozdział na tym blogu. Nadaje on główny wątek i cała akcja powinna toczyć się właśnie wokół tego. Jak widać, nabór jest już otwarty, dlatego można wysyłać zgłoszenia na e-mail : cloudeen15@gmail.com 
Serdecznie zapraszamy!*


*Przed wysłaniem zgłoszenia zapoznaj się z regulaminem.



poniedziałek, 7 lipca 2014

Alex Hordside


Imię i nazwisko: Alex Hordside
Herbu: Hordside
Rasa: Czarownik
Miejsce przebywania: Miasto Londyn
Wiek: 1500 lat
Stan cywilny: Wolny
Opis: Alex jest czarownikiem w wieku 1500 lat, co w przeliczeniu na ludzkie lata wynosi około 15. Mieszka w jednym z opuszczonych budynkow w Londynie. Jest  wysokim, szczupłym chłopakiem, o srebrnych włosach i dużych oczach o tym samym kolorze. Bardzo cierpi z powodu utraty ukochanej siostry, która  została zamordowana przez demony w walce o prawo bytu. Prawie nie wychodzi, ale od kiedy zobaczył w oknie Zamku Królewskiego piękna księżniczkę Perdite, otworzył się bardziej na świat.
Autor: Zosia Kesil

Beryl von Sangsue


Imię i nazwisko: Beryl von Sangsue
Herbu: von Sangsue
Rasa: Wampir
Miejsce przebywania: okolice Zamku Króla
Wiek: 1501 lat (przel. na ludz. ok. 20 lat)
Stan cywilny: Zaręczona (Matt Cronse)
Opis: Piękna, czarnowłosa wampirzyca pochodząca z dobrze wszystkiem znanego i szanowanego na Zamku Królewskim rodu von Sangsue. Ma korzenie francuskie, przez co jej głos ma bardzo śpiewną i melodyczną barwę. Jej rodzina od zawsze wiernie służyła królowi, a po zawraciu sojuszu między wampirami a innymi istotami świata nadnaturlnego zaprzyjażniła się blisce z rodziną królewską. Reszta Istot Nocnych twiedzi, że von Sangsue'gowie to zdrajcy i trzyma się od nich z daleka. Beryl zdobyła sobie przyjaźń księżniczki, będąc tym samym dla niej oparciem i jedyną osobą której może się zwierzyć. Wampirzyca nigdy jeszcze nie próbowała krwi ludzkiej, chociaż miała wielkorotnie szanse ze względu na swoją pełnoletniość. Boli ją każdy obraz śmieci jakiejkolwie istoty. Jak na swoją rasę jest bardzo łagodna i pogodnie nastwiona na świat. Jej rodzicą nie podoba sie związek z Matt'em, który pochodzi z rodu Crons'onów, którzy od zawsze nienawidzili von Sandsue'ów. Mimo wszystko dziewczyna nie ma zamiaru zrywać swoich zaręczony, a tym bardziej odwoływać wymarzonego od 1501 lat ślubu.
Autor: Cloudeen

Clara Roventroppe


Imię i nazwisko: Clara Roventroppe
Herbu: Roventroppe
Rasa: Wilkołak
Miejsce przebywania: Przedmieścia Londynu lub, w dni wilgotne i parne sam Londyn.
Wiek: 1400 lat
Stan cywilny: Wolna
Opis: Jest wilkołaczką typowej urody, niezamężna. Ma 1400 lat, co na ludzkie lata wynosi około 14. Podoba jej się Alex, który jednak zainteresowany jest bardziej księżniczką Perdittą niż ją. Przez to bardzo cierpi i  żywi nienawiść do samej księżniczki. Clara nie ma przyjaciół, nosi amulet ochronny i często włóczy się sama po Londynie pod postacią wilka.
Autor: Zosia Kesil